Rozmowy przy kawie. Joanna
Z przyjemnością otwieramy na blogu nowy cykl, w którym makijaż jest jedynie tłem, dopełnieniem całości. Beauty Rebel powstało dla kobiet i dzięki kobietom. Dzięki Wam. Niezależnym, mądrym, wrażliwym. Postanowiliśmy zaprosić kilka z nich do naszego showroomu, porozmawiać przy filiżance kawy i uchwycić to, co czyni je pięknymi. Poznajcie kobiety, które inspirują nas w pracy i w życiu. Niektóre z nich są nieśmiałe, kochają książki i ciszę, inne uwielbiają się bawić, ale głośno zabierają głos w sprawach, które je poruszają. Łączy je odwaga, by być sobą i łamanie schematów. Opierają się poglądowi, że zainteresowania kobiet to wyłącznie zakupy i plotki. Szukają w życiu czegoś więcej – chcą poznać siebie i świat. Poznajcie buntowniczki XXI wieku. Dziewczyny, które podążają własną drogą. Tak jak Wy. Dziś gościmy Joannę Sobesto, dziewczynę z innej epoki, naszą przyjaciółkę i muzę. Romantyczną, wrażliwą, zakochaną w książkach i fotografii.
JOANNA
O sobie chciałabym myśleć i mówić najprościej: Mam na imię Joanna, składam się z herbaty, dźwięku migawki, rozmaitych odcieni niebieskiego i słów. Mam zeszyt w którym zapisuję zręczne myśli usłyszane na ulicy, taki, w którym zapisuję sny i taki, w którym zapisuję wszystko inne. Od kilku lat interesuję się historiami mówionymi, a od roku coraz silniej fascynuje mnie przekład. Często marzną mi dłonie i nie lubię przeprowadzać rozmów telefonicznych. Mam dobrą pamięć i całkiem przyzwoitą orientację w terenie oraz zupełnie nieoczekiwanie odkryte zapasy wytrwałości, odwagi i racjonalnego myślenia. Jestem selektywnie nieśmiała, mieszkam na dworcach i lotniskach, czytam w pociągach, odpoczywam w samolotach, piszę i fotografuję wszędzie, (zawsze) wracam , do Krakowa, Warszawy lub Trójmiasta.
O pięknie staram się pamiętać nie tylko, gdy podróżuję. Lubię dostrzegać je w inspirujących istotach, w drobnych gestach, w porach roku, wokół: cieszą mnie widoki z okna i ładnie padające światło. Lubię piękno ciepłych dni, gdy nie muszę wkładać płaszcza ani martwić się o parasol. Drobne przejawy życzliwości, pół dialogu w tramwaju. Ale też Morze i muzyka – dwie przestrzenie absolutne, w których można bezsłownie odpocząć.
O byciu sobą czyli nie tylko o śpiewaniu pod prysznicem i tańczeniu w kuchni: Owszem, osoby, które dobrze mnie znają bywają zaskoczone tym, że dużo mówię i głośno się śmieję, że potrafię słuchać przeróżnej muzyki, sporo jeść i ujawniać bardzo abstrakcyjne poczucie humoru.
Myślę, jednak, że często nie doceniamy wartości swojego własnego towarzystwa, ani wysiłku, jakiego wymaga istnienie: uporu, odwagi, wytrwałości, empatii, ale też dystansu. Ja je lubię (i własne towarzystwo, i istnienie), choć opiekowanie się sobą, ćwiczenia z asertywności i zdrowego rozsądku to wciąż jedne z najtrudniejszych zadań, przed którym staję, codziennie.
O upływie czasu myślę ze spokojem.
Z każdym rokiem, miesiącem i tygodniem stwierdzam, że czas w upływie dopada mnie coraz mocniej i coraz szybciej zaskakuje. Równocześnie, myślę, że o ile się go nie marnuje, to ten upływ może znacznie bardziej dawać nadzieję niż ją odbierać. Mnie fascynuje. Doświadczenie przychodzące wraz z czasem, spokój, cieszą mnie i koją. Najlepsze jeszcze przede mną.
Wszystko zależy od przyjętej perspektywy. W świecie tak zorientowanym na cel, łatwo potraktować trwanie, proces, jako efekt uboczny; wówczas upływ czasu może przestraszać. Warto jednak pamiętać, że nie mamy nic ponad ten proces, ponad ten upływ i między-czas. Tyle dobra można w nim odnaleźć! Moja ukochana Babcia powiedziała mi kiedyś, że młodość jest przereklamowana. Choć zdanie padło mimochodem, zostało we mnie i myślę, że całe szczęście, że czas mija. Ważne, byśmy w tym właśnie między-czasie robili rzeczy wartościowe i dobre.
O marzeniach myślę rzadko. Kiedyś je spisywałam, teraz rodzą się na bieżąco; pod wpływem rozmowy czy innego nagłego bodźca mogę zapragnąć czegoś, co wymaga długofalowych przygotowań. Przede wszystkim jednak, staram się zachwycać drobnymi rozbłyskami i doceniać pozornie błahe okoliczności. Mam mnóstwo powodów do wdzięczności.
Jest wiele miejsc, które chciałabym odwiedzić, kilka języków, które chciałabym poznać i potraw, które fortunnie byłoby umieć gotować. Przede wszystkim jednak chciałabym nie stracić dobrej relacji z ludźmi i ze słowami, a może nawet utrwalić ją (je) na papierze.
I spełnić jedno z podróżniczych marzeń mojej Babci 😉
O książkach lubię rozmawiać. Bardzo wzrusza mnie, gdy znajoma – bliższa lub dalsza – istota podszeptuje kolejne lektury, zostawia w moim pokoju lub każe spakować do walizki lub plecaka jedną lub dwie ściągnięte z półki książki, a jeszcze bardziej, gdy opatruje to komentarzem „musimy o tym porozmawiać, gdy skończysz czytać”. Są takie lektury, które prowokują do dyskusji, podkreślania ołówkiem w nieswoim egzemplarzu, do prolongaty. Są takie książki, które zupełnie nieoczekiwanie, nieomal hipnotycznie, wzruszają i do których nie można nie wracać. Takie, które się przed czytelniczką bronią, jednak cierpliwość wynagradza. Takie, które uruchamiają lawiny skojarzeń, które śnią się i prześladują w ciągu dnia. Takie, które, mam nadzieję, będę miała okazję kiedyś przetłumaczyć.
O Londynie mogłabym opowiadać długo i rozmaicie. Od kilku lat uczę się jak dzikie, nieustępliwe, głośne i bezlitosne to miasto; równolegle staram się oswajać je fragmentami. Niewątpliwie mam swoje ulubione miejsca, wspomnienia zaplątane między ulicami, lotniskami i stacjami metra. Irracjonalnym uwielbieniem darzę okolice Earl’s Court, i, odrobinę bardziej zasadnie, Hampstead Heath czy Kew Gardens (to niektóre z miejsc, które chciałabym odwiedzić z Babcią – podróżującą często i chętnie między kontynentami, nie mającej jednak, jak dotąd, okazji odwiedzić wymarzonego Londynu).
Nawet te cieszące się złą sławą charakterystyki Londynu – koronny argument, że wszędzie długo i daleko – stara(ła)m się rozjaśnić: w zeszłe wakacje pracowałam w City, skąd wracałam do tymczasowego domu w okolicach Heathrow półtorej godziny; nigdy w życiu nie przeczytałam w środkach transportu tylu książek, co w Picadilly line przez te dwa wakacyjne miesiące.
Prawdziwą nie/dogodnością Londynu jest fakt, że poznanych tutaj bliskich za pół roku lub rok będziesz mogła spotkać w już zupełnie innym miejscu. Trudno w Londynie trwać na stałe; myślę, że także dla mnie jest pewnym etapem na drodze do własnego miejsca.
Makijaż i zdjęcia: Joanna Stawowy (Mineralny Podkład SPF 15, Bronzer Waikiki, Róż Goddess, Mineralny cień Smoky Brown, Mineralny Cień Sticky Toffee, Naturalna Mascara, Kredka do powiek Brown, Błyszczyk Clear, Rozświetlacz Stardust)